Prędzej czy później, wypadnę z trasy.
Muszę zrobić to co robię a potem - wrócę.
Słońce świeci mi na moją twarz, śpiąc dziko na drodze.
Opowiem o wszystkim, kiedy wrócę do domu.
Zwinę chodnik, wyszarpię ziemię.
Jadę aby cię spotkać. Długą drogą dookoła.
Stereophonics "Long Way Round"
To był niezwykły zbieg okoliczności. Jeszcze na początku czerwca przewijała się opcja:
- Jak już kupię ten motocykl, to może zrobimy jakiś wakacyjny wypad na spływ kajakowy?
- A czemu by nie...
Zaledwie parę tygodni później okazało się, że nowo zakupiony motocykl kolegi okazał zajechanym do granic możliwości silnika wymysłem niemieckiej technologii. W efekcie kosztowało go to mnóstwo nerwów, pieniędzy i pięciomiesięczną karencję w użytkowaniu wymarzonego jednośladu. Marzenia i dążenia są jednak bezcenne, trzeba było znaleźć jakiś środek zastępczy. Nieco podłamany, ale jeszcze nie zrezygnowany kolega wystąpił więc z kolejną opcją:
- A może zatem rower? Na motocyklu miała być Syberia, ale rowerem mogłaby wypalić chociaż Polska Wschodnia? (Zaledwie parę chwil później: trzy głosy na tak).
Po roku czasu ciężko się zebrać, aby wyczerpująco opisać wszystkie punkty tej wyprawy. Zadanie niezwykle utrudnione, gdy działo się tak bardzo wiele, każdego dnia inne miejsce, inni ludzie, inne wyzwania. Stała była jedynie pogoda, która szczęśliwie naprawdę dopisała - ani razu nie przemokliśmy na rowerach, a lało dopiero ostatniego dnia gdy montowaliśmy dwukołowce na dachu auta naszej nadmorskiej znajomej, aby w końcu niechętnie wyruszyć znad morza w kierunku domu i codziennej rzeczywistości...
Wspomnienia nie dają na szczęście o sobie całkowicie zapomnieć...
Środek transportu
|
Merida Kalahari 510 (to ta obładowana pośrodku) |
Merida Kalahari 510. Prosta konstrukcja, bez amortyzowanego widelca, na budżetowym osprzęcie Shimano SIS, z niezwykle solidnie wykonaną rama. Rower użytkowany przed wyprawą przez 8 lat. Nagła decyzja o wyjeździe wymagała dokonania niezbędnych zakupów: bagażnik na tył, błotniki na przód i tył, koszyk na bidon, licznik rowerowy, oświetlenie przód/tył, linka z blokadą, sakwy rowerowe, mapnik, torba pod ramę, pompka rowerowa, wykonanie serwisu wraz ze smarowaniem. Na dystansie 800 km rower spisał się bez zarzutu.
Dzień pierwszy (20.07.2012)
Wyruszam przed 5 rano, 25 km do dworca Łódź Kaliska, a stamtąd już całą ekipą pakujemy się w pociąg do Koluszek. W oczekiwaniu na pociąg do Białegostoku okupujemy miejscowy park i scenę koncertową. Już na peronie spotykamy dwójkę rowerowych zapaleńców w średnim wieku, którzy od x lat w ucieczce przed żonami organizują sobie wypady po Polsce, a tym razem także obrali kierunek Polski Wschodniej. W Białymstoku meldujemy się po godzinie 13, a następnie rowerami heja 65 km nad Zalew Siemianowski - bardzo przyjemne, ciche i spokojne miejsce.
|
Park Miejski w Koluszkach |
|
W pociągu do Białegostoku |
|
|
W drodze nad Zalew Siemianowski |
|
Nad Zalewem Siemianowskim |
|
|
Dzień drugi (21.07.2012)
85-kilometrowa trasa do Kraśnian za Sokółką. Trochę pobłądziliśmy po Puszczy Knyszyńskiej niebezpiecznie zbliżając się do granicy z Białorusią, ale ukoronowaniem tego dnia był nocleg w gospodarstwie agroturystycznym, stadninie i hotelu dla koni w jednym. A co najistotniejsze, spotkaliśmy postać wyjazdu, podlaskiego Chucka Norrisa, czyli Jarka: myśliwego, członka związku ułańskiego, a prywatnie męża Uli i ojca dwóch córek na wydaniu
;)
Polecam wszystkim to niezwykłe miejsce:
Stadnina Koni - Kraśniany
|
"Nas nie dogoniat" |
|
|
Z Puszczą Knyszyńską w tle |
|
Stadnina Koni Kraśniany |
|
Śniadanie w Kraśnianach |
Dzień trzeci i czwarty (22.07.2012 - 23.07.2012)
Tego dnia przebyliśmy spokojnym tempem 90-kilometrowy odcinek nad jezioro Serwy koło Augustowa. To była chyba najprzyjemniejsza trasa podczas całej wyprawy, wiodąca szklakiem wzdłuż jezior i kanału Augustowskiego, oferująca w pakiecie otwieranie i zamykanie w miejscowości Paniewo jedynej podwójnej śluzy w Europie, a na koniec nocleg na kampingu nad Serwami. Tak urzekło nas to miejsce, że postanowiliśmy tu zostać i zregenerować siły kolejnego dnia.
|
Śluza w miejscowości Perkuć |
|
Podwójna śluza w miejscowości Paniewo... |
|
...która sama się nie otworzy... |
|
...ani nie zamknie |
|
Jezioro Serwy |
|
Czas relaksu |
Dzień piąty (24.07.2012)
Dzień piąty minął pod znakiem pierwszego dłuższego kolarskiego maratonu, 130 km do Giżycka. Przez całą drogę towarzyszył nam upał, stąd na naszych głowach pojawiły się śmieszne nakrycia głowy :) Zmęczeni padamy w namiotach i stanowczo przepłacamy za możliwość noclegu na polu namiotowym nad jeziorem Tajty. Każdy z nas zastanawia się, czy będzie w stanie jutro wstać i jechać dalej...
|
Wigierski Park Narodowy |
|
Zaczyna się prawdziwy upał |
Dzień szósty (25.07.2012)
Kolejne 130 km, tym razem docieramy do Wągródki. Z początku bardzo fajna trasa do Kętrzyna, koło Wilczego Szańca. Bardzo dobry obiad w Bartoszycach, po czym górki i zjazdy, górki i zjazdy....trzeba było znaleźć nocleg, więc dojechaliśmy do pierwszej lepszej wioski. Na nasze szczęście (nieszczęście) okazało się, że popegeerowskimi włościami rządzi lokalny mafioso, z Yorkiem na rękach, w mercedesie ML, do którego należy pół Warmii i Mazur...:) Fakt, że pozwolił nam rozbić namioty na jego terenie daje nam w pewnym stopniu immunitet, ale jendocześnie czujemy na sobie nieprzychylne spojrzenia miejscowych. Stąd noc niespokojna, szczęśliwi wyruszamy stąd jak najwcześniej z samego rana.
|
Wągródka... |
|
...miejsce, gdzie czas stanął w miejscu... |
|
...a mafioso mówi Ci "dobranoc" |
Dzień siódmy (26.07.2012)
Cel: Stegna, 135 km do pokonania. Myśleliśmy, że do Elbląga będzie cały czas z górki, zapomnieliśmy o Wyżynie Elbląskiej...Elbląg to pod względem gastronomicznym bardzo fajne miasto, ale po obiedzie wyruszamy do Stegny, tam już prowadzi nas przyjemna i płaska trasa. A w Stegnie...camper przy camperze, namiot przy namiocie, ale morze zobaczone. Pierwszy prysznic podczas wyjazdu i podładowanie telefonów, które wcześniej padły, więc zdjęć brak...
Dzień ósmy (27.07.2012)
Ostatni dzień pedałowania, 135 km do Sasina. Przeprawa promem przez Przekop Wisły, dziwny system ścieżek rowerowych przez Trójmiasto, które nagle pojawiają się i znikają, obiad w McDonaldzie i orzeźwiający odpoczynek w Parku Oliwskim. W Rumii wprawdzie kolega łapie gumę, ale już po zachodzie słońca szczęśliwie docieramy do Sasina koło Łeby, ostatecznego celu całej naszej wyprawy :)
|
Promem do Gdańska |
|
Z Żurawiem w tle |
|
Ścieżką przez Trójmiasto |
|
W Parku Oliwskim |
|
Przerwa techniczna |
|
Sasino!!! |
Dzień dziewiąty (28.07.2012)
|
Chillout nad morzem. Opis zbędny |
Dzień dziesiąty (30.07.2012)
|
Deszczowy powrót do domu |
Podsumowanie
Dziesięć dni, trzy osoby, sześć kół, czyli łącznie 2400 km, hektolitry wody, kilogramy batonów, krówek i innych żujków...niezapomniana inspiracja, która posłużyła jako impuls dla kolejnych wyzwań i celów.
Ten kremowy konik ze zdjęcia to mój Feluś :3
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że właścicielka uroczego Felusia trafiła tutaj ;) Co słychać w Kraśnianach? :)
Usuń